niedziela, 31 stycznia 2016

Dzień piąty. Kolejny spacer.

Nie przychodzi mi do głowy jakiś bardziej ambitny tytuł dla tego posta. Właśnie spędzam mój ostatni dzień w hostelu - jutro przenoszę się do akademika.

Kilka fotek z dzisiejszego spaceru.


 (Budynki Uniwersytetu Kopenhaskiego)


(Jak wyżej)


(Uliczka w Kopenhadze)




(Brama prowadząca do parku rozrywki Tivoli)


(Vor Frue Kirke - protestancka katedra Marii Panny)

Tyle na dziś. Do... jutra.

sobota, 30 stycznia 2016

Jednak... początki bywają trudne.

Jak w tytule.

Póki co - największym problemem jest język. Ja muszę osłuchać się z Duńczykami. Duńczycy muszą osłuchać się ze mną. O ile w Wielkiej Brytanii pytano mnie, skąd jestem i czy aby na pewno nie z Włoch (!), a w Holandii dogadywałam się bez większego problemu, o tyle w Danii ludzie momentalnie dostają wytrzeszczu gałek ocznych i zanim się dogadam, musi upłynąć trochę czasu.

Za domem, za rodziną, za psami - też mi tęskno. Jestem tu całkiem sama. Mam nadzieję, że wraz z upływem czasu się przyzwyczaję; przecież pierwsze tygodnie we Wrocławiu też do łatwych nie należały.


(Na zdjęciu - duńska Biblioteka Narodowa; Biblioteka Królewska - Kongelige Bibliothek)*

Poruszanie się po Kopenhadze wygląda tak - jak nie wiesz, gdzie jesteś, to szukaj czegokolwiek związanego z Andersenem albo Kierkegaardem - ulicy, placu, pomnika itepe. Jak to znajdziesz - gratulacje! Być może właśnie znalazłeś się w centrum miasta :D


Nawet nie przypuszczałam, że tutaj jest aż tak drogo. Ceny są po prostu zabójcze. Pocieszam się, że gdybym pojechała do Niemiec czy Wielkiej Brytanii - też nie byłoby tanio.

(Pomnik Sorena Kierkegaarda - w bezpośrednim sąsiedztwie Kongelike Bibliothek)

Z jednej strony - jak pisałam kilka postów niżej, gonię marzenia. Ale cały czas siedzi we mnie strach. I jakoś tak... nie potrafię się tego strachu pozbyć. Wiem, chyba już o  nim pisałam i teraz się powtarzam, ale... albo ja jestem jakaś strasznie nerwowa, albo to jest jakiś stan przejściowy, który minie.


(,,Black Diamond'' - nowoczesny budynek Kongelige Bibliothek)

No i pogoda - szara, bura i ponura. Jak w piosence...



Jednak Wrocław... był trzysta kilometrów od domu, ale był w Polsce. Wsiadałam w pociąg i po kilku godzinach jazdy byłam w Podkowie. Tutaj raczej trudno będzie tak zrobić - bodaj jedyny rozsądny środek komunikacji to samolot; autobus jedzie kilkanaście godzin.

Jak podkreślam - to dopiero początek. Początki? Zazwyczaj do łatwych nie należą...

_________________________________________
* Jestem autorką powyższych zdjęć. Nie mogą być one wykorzystywane przez osoby postronne bez mojej zgody.

piątek, 29 stycznia 2016

Cisza. Osobiście.

,,Ja się nie skarżę na swój los,
potulna jestem jak baranek.
I ciągle mam nadzieję, że...
że chyba wiesz, co robisz, Panie."

/E. Geppert ,,Zamiast''/

Naszło mnie w tym momencie na napisanie posta... chyba najbardziej osobistego z tymczasowych. Czasami - jak każdy - muszę z siebie coś wyrzucić.

Właściwie całe życie w aparatach. Nie ja pierwsza, nie ja ostatnia. Nosiłam, noszę i będę nosić. Chyba, że medycyna pójdzie naprzód jeszcze bardziej - i aparaty staną się zbędne. W tej chwili do Polski nie dotarło nic nowocześniejszego niż to, czego aktualnie jestem użytkowniczką.

Dwadzieścia jeden lat noszenia aparatów. Prawie dwadzieścia cztery lata bycia pacjentką znanego Profesora. Wzloty i upadki. Okres buntu - miałam siedem lat i stanowczo odmawiałam zakładania ,,aparacików'', jak je nazywałam. Trudności adaptacyjne - do tej pory z trudnością wchodzę w nowe środowisko; a i tak jest znacznie lepiej niż było kiedyś.

Najgorsza jest ta cisza. Wszechogarniająca cisza. Zdejmuję aparaty, wkładam je do specjalnego osuszacza i... pogrążam się w ciszy. Pamiętam, że kiedyś jeszcze coś usłyszałam - na przykład bardzo głośne uderzenie, szczeknięcie psa. Teraz bez aparatów nie usłyszę nawet tego. 

Staram się być silna (życie też mnie trochę tego nauczyło) i nie dawać się. Czasami jednak mam chwile... zwątpienia? Zwątpieniem bym tego nie nazwała. Już prędzej to jest smutek. Wściekać się i buntować już dawno przestałam - bo po co? Pogodziłam się z tym, co nie oznacza, że jest mi łatwo. 

Nie, nie roztkliwiam się teraz nad sobą. Po prostu mówię, jak jest. Mówię (piszę) o tym otwarcie - nie ma co robić z tego tajemnicy. 

Raz w roku jestem poddawana całodniowym badaniom lekarskim, po których wychodzę prawie nieżywa ze zmęczenia. Mam - wprawdzie lekkie, na szczęście - porażenie nerwu twarzowego, co nie tylko nie jest przyjemne, ale też sprawia, że te badania stają się jeszcze bardziej męczące. 

,,Ja się nie skarżę na swój los, potulna jestem jak baranek...".  Nie, ja nie chcę się nad sobą rozczulać... i rzadko to robię. Ale... najgorszy - i najsmutniejszy - jest bezmiar ciszy.



Orientation Dinner

Dzisiaj odbył się Orientation Dinner - spotkanie ,,erasmusowców'' z ich tutejszymi opiekunami (mentorami). Towarzysko było / jest / będzie bardzo międzynarodowe - dość powiedzieć, że moja grupa (pod przewodnictwem dwóch mentorek: Dunki i Austriaczki) poza jedną Polką - mną - skupia też Szwedkę, Włoszkę i gościa z Hong - Kongu. Przypuszczam, że - tak, jak w piosence ,,Bałkanica'' - będzie, będzie zabawa, będzie się działo.

Po Kopenhadze dzisiaj nie łaziłam zanadto - cały dzień konsekwentnie lał deszcz. Jutro ma nadal lać - chyba pójdę do biblioteki...


czwartek, 28 stycznia 2016

Gonić marzenia

Korzystając z ładnej pogody, spacerowałam po Kopenhadze. Trochę się, mimo wszystko, rozmarzyłam, a marzeniom taka pogoda - słoneczna, aczkolwiek obfitująca w bardzo silny wiatr; aż myślałam, że mnie zwieje z mostu - jak najbardziej sprzyja.

,,A ja gonię, a ja gonię 
swe marzenia.
Szczęścia szukam, gdzie kaczeńce
i gdzie wrzos''. 

Erasmus? Owszem, nie ukrywam, że myślałam o studiach zagranicznych, ale - ja, ambitna - wymyśliłam, że będzie to Cambridge lub Oxford, ewentualnie UCL (University College London). Nawet wybrałam się do Wielkiej Brytanii, celem rozeznania. I było pięknie tak długo, jak długo nie dowiedziałam się, ile takie studia kosztują. Czar prysł. 

Pomysł wyjazdu na stypendium podsunął mi mój Tata. Powiedział: ,,H., a może za jakimś Erasmusem się rozejrzyj?". Zaczęłam się rozglądać. Summa summarum - dziś jestem stypendystką. Programu Erasmus. 

Gonić marzenia... gonię je. A przynajmniej się staram. Erasmus także jest próbą gonienia tych marzeń - to w końcu studia zagraniczne. 

Po raz pierwszy poczułam, że dogoniłam marzenia, kiedy dostałam się na upragnione studia. Po maturze aplikowałam na pięć uczelni wyższych i wszędzie zostałam przyjęta, ale to Uniwersytet Wrocławski był wówczas tym absolutnie wyśnionym. Spędziłam we Wrocławiu trzy cudowne lata - tam poznałam świetnych ludzi. Gdy dostałam się na magisterium na Uniwersytet Warszawski - również bardzo się cieszyłam. Dziś - powoli pięć lat moich studiów zmierza ku finiszowi. 

,,Trzeba gonić,
trzeba gonić
swe marzenia..."

Więc gonię. I będę to robić dalej.


środa, 27 stycznia 2016

A już od wczoraj - na wyjeździe

Od wczoraj jestem już na stypendium. Dziś był pierwszy dzień tzw. ,,Orientation Programme''. ,,Orientation Programme'' kończy się w piątek.

Poczynione obserwacje?

1) Miasto całkiem ładne, aczkolwiek śmiertelnie drogie.

2) Imię Helena - nie do wymówienia dla niektórych obcokrajowców. Co w nim takiego jest, nie wiem. Ale nie są w stanie go wymówić. Niektórzy załapali, co to za imię, gdy posłużyłam się wersją angielską - i tak dla niektórych moich przyjaciół jestem Helen. Przypuszczam, że tutaj też będę Helen, a nie Heleną.

Wieczorny spacer po Kopenhadze był krótki, ale, myślę, udany. Najmniej udana, póki co, jest pogoda - jest wprawdzie ciepło, ale praktycznie nieustannie pada deszcz.

Jutro chyba udam się do biblioteki. W końcu kiedyś trzeba zacząć przygotowywać się na zajęcia.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Przedwyjazdowo

Już jutro wyjazd. Nie należę do hurraoptymistów, ale teraz dopadł mnie autentyczny strach.Choćbym nie wiem jak pozytywnie starała się myśleć - ten strach jest silniejszy ode mnie. Zazwyczaj na te moje ,,doły'' pomaga mi przesłuchanie (raz czy dwa) piosenki, do której odnośnik zamieszczam poniżej.


,,A na razie fruwają motyle,
tyle tego, tamtego też tyle. 
A na razie wierzymy w baśnie
i jaśniej... i jaśniej...

A na razie kołyszą nas noce,
a na razie kołyszą nas dni.
Choć już życia, psia mać,
popołudnie - 
jest cudnie, 
jest cudnie..."

Jutro odlatuję z krakowskiego lotniska Balice (w miejsce, do którego lecę, loty są jeszcze ewentualnie z Poznania - Ławicy). I... cóż więcej mogę napisać? Pozostaje mi mieć nadzieję, że... że będzie cudnie.

sobota, 23 stycznia 2016

Fragment artykułu z listopada 2015

Anglojęzyczny artykuł o dwóch rzeziach Woli napisałam w listopadzie 2015 roku. Poniżej - wklejam jego fragment, dotyczący - przede wszystkim - wydarzeń z roku 1944. Celowo opuściłam szczegółowe opisy tego, co wydarzyło się w 1939: fragment ten zawiera bowiem dane osobowe, których nie chcę upubliczniać. Wklejone poniżej fragmenty traktuję jako próbkę swoich możliwości dziennikarskich. 

Wola. This north - western part of the capital of Poland had been one of those places, which are symbols of horribly extermination of innocent people now. ,,The Wola massacre” from August 1944 is better known than earlier massacre from 1939. The tragic symbol of Wola’s massacres is the monument ,,Polegli – Niepokonani” and also The Cementery of Warsaw Rebels (pol. Cmentarz Powstańców Warszawy). Yesterday was All Saints Day, so I thought, that it can be a good moment to write an article, which will recall this horrible part of history of Warsaw. Especially, that – as I had written earlier – the massacre from 1939 is practically unknown now. 


Pinkus Jankiel Zylberryng was born in 1919. He was a Jew. The police had known him as a thief – he was a specialist of petty crimes. Zylberryng had been arrested before the war and was in the jail, but not a long time. After leaving the jail, the 13th of November 1939 he shot the ,,navy – blue policeman” (pol. granatowy policjant, this was a Polish policeman, who worked for Germans). The place of this murder was Nalewki Street (the house No. 9). Germans decided to arrest all of men, which had been lived in the house No. 9 on Nalewki Street – it was a punishment after Zylberryng’s action.

            ,,It was the first mass retaliatory execution in occupied Warsaw” – these words professor Władysław Bartoszewski, famous Polish historian, had written in his book ,,Warszawski pierścień śmierci” (,,The ring of death of Warsaw”), which is treating about mass executions in Warsaw between 1939 and 1944. Germans has never published the surnames of this execution victims. All of arrested men had been murdered by Germans. After shooting, German soldiers threw all corpses into earlier prepared hole. Later this hole – as a sign of the place of massacre – had been paved. 



Five years later – in 1944 – the soldiers of SS – Oberführer Oskar Dirlewanger’s squads had prepared the second massacre of Wola. Nobody knows, how many people lost their lives between 5th and 11th of August. The main ,,organizers” of them were – besides Dirlewanger – Gruppenführer Heinz Reinefarth and SS – Obergruppenführer Erich von dem Bach – Zelewski.
The mute witness of tragedy of Wola was – and also is nowadays – the Saint John’s Orthodox Church on Wolska Street. One of people, who survived the massacre, was Wiesław Kępiński – he lost whole his family: his parents and siblings had been murdered nearby Orthodox Church. After the Second World War – he lived in a house called ,,Stawisko” in Podkowa Leśna and became a foster child of famous writer Jarosław Iwaszkiewicz. Kępiński described this tragedy in his book called ,,Sześćdziesiąty pierwszy” (,,The sixty – first”).
About two o’clock p. m. on Saturday 5th of August SS – men started to kill staff and patients of Wolski Hospital on Płocka Street. At the first they killed the hospital chairmen – doctor Marian Piasecki and professor Janusz Zeyland – and also the hospital chaplain, Kazimierz Ciecierski. It was the start of extermination of totally helpless people in hospitals in Wola. About four hundred people had been killed in Wolski Hospital. More people – circa one thousand – had been killed in Saint Lazarus Hospital on Leszno Street. One hundred people had been killed in Karol and Maria Hospital – also on Leszno Street…
I will repeat: nobody knows, how many people lost their lives between 5th and 11th of August 1944 in Wola. You can find various numbers of them. Most often there are numbers between forty and fifty thousands of the people.
Nowadays – all of you can see the places, which are commemorating both of massacres. When you visit Wolski Cemetery in All Saints Day, you can see millions of candles before ,,Polegli – Niepokonani” monument. This monument is at bottom sepulchral monument – it covers ashes of whom, who had been killed in Wola massacre. You can see lights of new plaques with written names, surnames and – sometimes – places of residence of victims.

  You are living in independent and modern Poland. You are thinking about the victims of Nazis cruelty. And – you are thinking about Zofia Nałkowska’s words from her absolutely shocking book ,,Medaliony” (,,The Medallions”):


,,It is the fate prepared for people by the people…”

Bibliography:
Bartoszewski W., Warszawski pierścień śmierci, Warsaw 1967.
Bartoszewski W., 1859 dni Warszawy, Warsaw 1984.
Kępiński W., Sześćdziesiąty pierwszy, Warsaw 2006.
Nałkowska Z., Medaliony, Wrocław 2003.
Woźniewski Z., Książka raportów lekarza dyżurnego. Szpital Wolski w okresie Powstania Warszawskiego, Warsaw 1974.


środa, 20 stycznia 2016

Dziś krótko...

...i szybko. Kolokwia, nauka, przygotowania do wyjazdu na pięciomiesięczne stypendium - to wszystko jest w tym momencie najbardziej apsorbujące. Mam nadzieję, że podołam tym wszystkim celom, które przed sobą postawiłam.

Myślę, że jeszcze przed wyjazdem uda mi się coś na blogu napisać.  Jakoś w przerwie pomiędzy upychaniem rzeczy w walizkach. :)

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Wspomnienie...

Mija pół roku odkąd pożegnałam bliską mi osobę. Nie była ona członkiem mojej rodziny, ale kimś, z kim byłam bardzo zaprzyjaźniona. Podziwiałam tę kobietę, jej wolę życia i to, jak walczyła do końca.

,,Bo dam Ci przewodnik po chmurach,
ze wszystkich dokładny najbardziej.
Jeśli kiedyś zapragniesz, to w chmurach
z pewnością mnie znajdziesz.

Dziś wracać na Ziemię mi nie każ,
choć Ziemia z błękitów mnie woła.
Bo tego nie zmienisz w człowieka,
kto raz się przemienił w anioła..."

/K. C. Buszman/

Kiedy dotarła do mnie wiadomość o odejściu Joanny, pogrążyłam się w zadumie. Podziwiałam ją jako człowieka - jako kobietę mającą własne zdanie i argumenty na tego zdania obronę. Jako kobietę - przede wszystkim pełną ciepła, życzliwości i wielkiej tolerancji. Jako osobę, o której wiedziałam, że zawsze mogę się przed Nią otworzyć.

Była bezpośrednia, traktowała mnie troszeczkę jak swojego kumpla. Młodszego, dużo młodszego, ale kumpla. Wychodziłyśmy z mieszkania na taras. Joanna paliła papierosa, a ja jej się zwierzałam.To mogło trwać nawet kilka ładnych godzin. Lubiłam słuchać Jej wspomnień. Tych z okresu nauki w liceum (często przywoływała historię o tym, jak będąc w drugiej klasie wyleciała z hukiem z lekcji łaciny, ponieważ bardziej niż łacina zajmowała ją gra w szachy pod ławką), ale nie tylko tych. Z zawodu była prokuratorem. Dystans, z jakim podchodziła do swojej pracy - był naprawdę godny podziwu. Opowieści o swoim zawodzie miała w zanadrzu po prostu multum. Snuła te opowieści z takimi szczegółami, że aż boję się je upubliczniać.

Była bardzo życzliwa innym ludziom. Widząc, że może komuś pomóc - po prostu pomagała. Kochała zwierzęta, była ukochaną panią dla pięknej dobermanki.

Gdy nowotwór zajmował kolejne organy, nie traciła optymizmu, była taka dzielna i taka silna. Zniosła osiem różnych cykli chemioterapii.  Kiedy ostatni raz rozmawiałam z Nią przez telefon, miała ten swój pogodny głos, który przygasł, gdy mówiła:

- Wiesz... czuję się... tak sobie. Ja już nawet zęby myję na raty, bo nie jestem w stanie ustać przy umywalce.

Zawsze będę pamiętać Twój szeroki uśmiech, Joasiu. Motto tego krótkiego wspomnienia pochodzi z jednego z moich ulubionych wierszy. Wierzę, Joasiu, w to, że jeszcze kiedyś się spotkamy. W dalekich, wysokich, białych chmurach.


niedziela, 17 stycznia 2016

,,Groszki i róże'' na Youtube :)


Groszki, róże i Kraków

Masz takie oczy zielone 
Zielone jak letni wiatr 
Zaczarowanych lasów 
I zaczarowanych malw 
Dla ciebie mały ogrodnik 
Zasadził groszków tysiąc 
W kapocie stracha na wróble 
Pragnął ci miłość przysiąc 
Więc z koszem groszków mały strach 
Pierwszy raz spojrzał ci w oczy 
O tysiąc więcej znalazł barw 
Niż wyśnił sobie w nocy 
I odtąd pod oknem twoim 
Zaczarowany kamienny 
Z bukietem groszków stoi 
Strach romantyczny wierny 

Masz takie usta czerwone 
Czerwone jak pożar zórz 
Zaczarowanych ranków 
I zaczarowanych róż 
Dla ciebie mały ogrodnik 
Posadził pnące róże 
Że tobą był urzeczony 
Pragnął cię nimi urzec 
I z róż naręczem przyszedł raz 
Prosić o jedno twe słowo 
Oślepił go twych oczu blask 
Milczałaś kolorowo 
I odtąd pod oknem twoim 
I groszki kwitną i róże 
Na modłę wiotkich powoi 
Pną się i pną po murze 

Masz takie usta czerwone 
Czerwone jak pożar zórz 
Zaczarowanych ranków 
I zaczarowanych róż 

Masz takie oczy zielone 
Zielone jak letni wiatr 
Zaczarowanych lasów 
I zaczarowanych malw...

,,Groszki i róże" usłyszałam po raz pierwszy przez przypadek. Było to kilka miesięcy temu. Jechałam wówczas wczesnym pociągiem do Krakowa i - spiesząc na dworzec - słuchałam radia w samochodzie.

Piękny tekst i równie piękna melodia. Świetne wykonanie Ewy Demarczyk (nawiasem mówiąc - artystka obchodziła wczoraj 71. urodziny; wszystkiego najlepszego :) Pokochałam tę piosenkę.

Teraz ponownie spieszę do Krakowa. Wprawdzie już trochę późniejszym pociągiem, ale i tak odjezdzajacym o godzinie 7.50 w leniwy niedzielny poranek.

Kraków... Szczerze powiedziawszy - nie przepadam za tym miastem. Męczy mnie ten tłum turystów, samo miasto też niespecjalnie mi się podoba. Mam tam jednak moją ukochaną Chrześnicę i do niej właśnie jeżdżę.

Moim zdecydowanie najulubieńszym z polskich miast (poza Warszawą - moim miastem rodzinnym) - jest Wrocław. Póki co - żadne znaki ani na niebie, ani na ziemi nie wskazują, by miało się cokolwiek w tej materii zmienić.

Pozdrawiam z Pendolino:)

sobota, 16 stycznia 2016

O sobie słów parę:)

,,O sobie limeryku pisać nie chcę
i nie zamierzam tego robić...jeszcze.
Wszystko, co tutaj napisałam,
nie było na poważnie...tylko żartowałam!
Przyszłości wszak nikomu ja nie wieszczę!"

Powyższy limeryk powstał w 2011 i wieńczył serię limeryków, powstałych na zakończenie kolonii zuchowej, w czasie której byłam członkinią kadry. Wprawdzie - jak piszę wyżej - nie mam zamiaru tworzyć na swój temat wierszy, niemniej jednak uznałam, że - otwierając tego bloga - warto byłoby się przedstawić :)

Moją wielką pasją jest historia. Od 2005 roku nieprzerwanie zajmuję się historią Szarych Szeregów, szczególnie zaś - ich działalnością w okresie Powstania Warszawskiego. Studiuję w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego i niedawno skończyłam pisać pracę magisterską. Studia licencjackie odbyłam w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Wrocławskiego (jestem wprawdzie rodowitą warszawianką, ale od lat zakochaną w pięknym mieście Wrocławiu).

Pisać lubiłam zawsze. Teraz (z braku czasu) nie piszę już opowiadań i wierszy, za to oddaję się pisaniu artykułów historycznych i recenzji książek.

Czytać po prostu kocham i czytam wszystko, co nawinie mi się pod rękę. Ukochana książka?:) ,,Ojciec Chrzestny". Zdecydowanie!

Muzyka, której słucham...głównie polska i niekoniecznie nowa. Czerwone Gitary, Anna Jantar... to są właśnie moje klimaty.

Tyle o mnie. Zapraszam do lektury bloga. :)

Artykuł z 16.01.16.

Children among the victims of death camps

The Children cried: ,,Mummy!
But I have been good!
It’s dark here! It’s dark!”
Probably the best known child, who had been the victim of the death camp, is Anne Frank. She was born in 1929 in Frankfurt am Main in Germany as a daughter of Otto and Edith Franks[1]. When she was four – year – old girl, her whole family moved to Amsterdam, the Netherlands. It was after taking the German’s Chancellor office by Adolf Hitler. The Franks were Jews, so Otto Frank decided to change place of residence from Germany to Holland. The Frank family moved to Amsterdam in 1933 (from Aachen, where they had lived earlier) and their house had been placed in Merwedeplein (this is the area in south Amsterdam), where Anne was a pupil of Montessori School.
When the Second World War had been started, Anne was ten years old. But she felt a growing danger in 1938, when her mother’s brother – Walter Holländer – had been arrested after the ,,November pogrom’’, which had been called by historians as ,,Night of the Crystals’’[2]. After his arrest Walter Holländer became a prisoner of Sachsenchausen – one of the first concentrations camps[3]. After the ,,Night of the Crystals’’ many Jews from Germany moved to  Amsterdam. Otto Frank, his wife and their two daughters – Anne and her older sister Margot – started to feel growing intolerance as Germans (as Jews they didn’t feel this intolerance). Edith and Otto Franks thought about possibility of an emigration to United States, but they decided to stay in Holland. The German occupation of Holland began in 1940. On July 16 1940 the German government of Holland decided, that everyone of Jews, who had lived there from 1933 – had to register himself in the Office for Resident Foreigners. Otto Frank registered his whole family as ,,German Jews’’.
,,The Secret Annex’’ – as Anne had written about their hiding place. It was a part of a house located on a canal called Prinsengracht in Amsterdam. The Franks moved there on December 1 1940. The whole area of this Annex was 46 m². During her hiding, Anne had written a diary – it was between 1942 and 1944. If you read this diary, you see a great horror of whom, who have to hide themselves. They are trying to live normal, but it is very hard, of course, and also – sometimes – impossible. The whole diary has an epistolary form, because Anne writes her all letters to her imaginary friend named Kitty. Nobody knows, who was this Kitty in a realty. It is possible, it was Hanneli Goslar, Anne’s best friend. The last note in Anne’s diary is from August 1 1944. Three days later she and her whole family had been arrested by Grüne Polizei and moved to Westerbork transit camp. The next camp, which the Franks were jailed, was Auschwitz - Birkenau and Anne’s mother died there. Anne and Margot Frank died in Bergen – Belsen concentration camp in 1945. One of Franks family, who survived the Second World War, was Anne’s father, Otto Frank. He published her diary in 1947, he created her museum in Amsterdam and also her foundation in Basel, Switzerland. Otto Frank died in 1980 in Switzerland at age 91.
Many, many children had been murdered in Auschwitz – Birkenau. And, if they hadn’t been murdered – they had passed away of starvation, they had died from typhus and many other illnesses. Sometimes they had been victims of dr. Josef Mengele pseudo – medical experiences. Josef Mengele (1912 – 1979) was a pre – war doctor, an alumnus of medical studies at Munich University (with a PhD degree). He had been called the ,,Angel of Death’’, who made his horrific experiences in Auschwitz concentration camp. Generally, Mengele had his three favorites areas of researches: similarities between twins, a cheek gangrene (Noma Faciei in Latin language) and a dwarfism. His assistant had memorized in his book ,,I was an assistant of dr. Mengele’’, that Mengele was really happy, when he found among prisoners the twins – two small boys, where one of whom was hump – backed. Mengele decided to sew these twins together by their backs. He was also really interested in eye – color – similarities between twins. He collected the corpses of dead people, who were twins, and changed eyeballs  between them. A dwarfism – his next interest. Mengele had made his experiences also on whole family of Czechoslovakian dwarfs, whom moved to Auschwitz in one of transports. Those of the people, who had survived Auschwitz camp, had written in their memories, that Mengele offered sweets for crying children from new transports. Nobody knows, how many children had been murdered in Auschwitz gas chambers. The whole amount of victims of all concentration camps is practically impossible for counting.
“The Children cried: Mummy! / But I have been good, / it’s dark here! It’s dark!” – this is the part of Tadeusz Różewicz’s poem, which title is ,,Massacre of the Boys’’[4]. Whole this poem is absolutely shocking view of children, who knows, that all of them will be killed in a few minutes. Quoted part of Różewicz’s poem had been used in the Museum of Concentration Camp in Bełżec. It shows the tragedy of innocent children, bestially murdered by Nazis in death camps.

Bibliography:
Frank A., The Diary of a young Girl, London 1997.
Müller M., Anne Frank. The Biography, London 2013.
Nyiszli M., Byłem asystentem doktora Mengele, Oświęcim 2000.
Pressler M., Treasures from the Attic, London 2012.




[1] The family name of Edith Frank was Holländer.
[2] Ger. ,,Kristallnacht’’, Pol. ,,Noc kryształowa’’.
[3] He survived the camp.
[4] Pol. ,,Rzeź chłopców’’. ,,Dzieci wołały: Mamusiu! / Ja przecież byłem grzeczny! / Ciemno! Ciemno!”.